Wszystko zaczęło się od Dziadka Jana...
Tradycja alkoholi domowych była u nas żywa zawsze. Czasy alkoholu na kartki sprzyjały pomysłom na własne trunki. Dziadek miał kolegę z zaniedbanym sadem śliwkowym. Pakowaliśmy śliwki do dużych beczek, tam fermentowały spontanicznie bez dodatku cukru. Przefermentowana masa destylowana była w prostym destylatorze pot-still. Na taką śliwowicę był duży popyt.
W ten sposób w wieku 14 lat opanowałem w praktyczny sposób produkcję domowej śliwowicy.
Od tej pory fermentacja była obecna w moim życiu. Było to na tyle fascynujące, że jak przyszedł czas wyboru szkoły średniej, postanowiłem pogłębić wiedzę i poszedłem do Technikum Chemicznego w Starogardzie Gdańskim. Fajna szkoła, bo na lekcje chodziliśmy do Polmosu. Zdobyta wiedza bardzo przydała się potem w prowadzeniu produkcji alkoholi.
Edukację kontynuowałem na Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi.
Po studiach pracowałem w Instytucie Stomatologii WAM. Zrobiłem specjalizację ze stomatologii dziecięcej, potem dwójkę z periodontologii i doktorat.
Jednak zawsze ciągnęło mnie do produkcji.
Praca stomatologa jest siedząca, skupiona. Pracują dłonie, jednak jest statyczna. A człowiek do normalnego funkcjonowania musi się ruszać. Oczywiście można przerzucać tony na siłowni. Ja jednak wolę się ruszać na winnicy.
Produkcja dobrego, autorskiego, wina jest sztuką. Każdy rok jest inny i trzeba się dostosować, znaleźć rozwiązanie. Lubię wytrawne wina i takie robię.
Zawsze irytowały mnie pytania ludzi: ma Pan wino czerwone słodkie? Żeby nie musieć dostosowywać się do gustów niewyrobionych klientów opracowałem technologię produkcji likierów. Też je można robić w kategorii jakościowej. Są odpowiedzią dla tych co lubią słodkie.
Samodzielne prowadzenie tak różnych działalności, w takiej skali jest niemożliwe. Bez pracy, wsparcia żony Agnieszki nigdy by nie doszło do skutku. Synowie Marcin i Michał to już młodzież. W miarę swoich sił pracują z nami. Muszą się tego wszystkiego nauczyć i potem przejąć firmę rodzinną.